FB twitter kontakt

Pomnik kruszeje

Wydawało się, że będzie trwał wiecznie, jako pomnik lub mur nie do przebicia między słupkami bramki zespołu Królewskich. Trudno sobie wyobrazić, że trwająca symbioza między nim, a Realem Madryt mogłaby się któregoś dnia ot tak zakończyć. Kiedy myślę o Ikerze Casillasie niczym synonim nasuwa mi się na myśl klub z Santiago Bernabeu. Co gorsza, gdy myślę o Realu Madryt, to coraz częściej potrafię go sobie wyobrazić bez San Ikera w bramce.

Manchester miał swojego Giggsa, Rzym Tottiego, Madryt zaś Casillasa. Wychowankowie, którzy mają zaszczepioną w sercach miłość do jednego klubu i których z czystą piłkarską miłością kochają kibice. Są żywymi legendami swoich zespołów, pomnikami i symbolami chwały i wielkości swoich drużyn. Zdarza się jednak tak, że nawet największe i najtrwalsze pomniki kruszeją, czasem same z zaniedbania, czasem zaś, ktoś po prostu przykłada do tego rękę.

Pierwszym, który śmiał ukruszyć pomnik San Ikera był Jose Mourinho. Sadzając na ławkę rezerwowych hiszpańskiego golkipera Portugalczyk zburzył pewien ład, który trwał nieprzerwanie od wielu lat w Madrycie. Trudno było zarzucić obecnemu trenerowi Chelsea, iż popełnił błąd stawiając na Diego Lopeza. Galicyjczyk bronił bez zarzutu, stając się przy tym symbolem profesjonalizmu. Casillas zaś, szukając swoich szans w Pucharze Hiszpanii i Lidze Mistrzów oraz starając się walczyć o swoje dobre imię i pozycję na Santiago Bernabeu, przybrał rolę ofiary portugalskiego szkoleniowca.

Kapitan Realu jako pokrzywdzony miał całą rzeszę pełnomocników w postaci hiszpańskiej prasy, którzy traktowali Jose Mourinho jako bestię, która śmie niszczyć fundamenty bramki Królewskich. Z perspektywy czasu dużo łatwiej jest zrozumieć decyzję portugalskiego szkoleniowca. The Special One dużo wcześniej zauważył, iż legendarny Iker nie jest tym samym bramkarzem co dawniej, że czas nie płynie na korzyść hiszpańskiego golkipera, a jedynie odlicza jego ostatnie minuty na piłkarskim piedestale.

Jose Mourinho nie popełnił błędu robiąc jedynie to, co było aktualnie dobre dla zespołu, a dobitnie świadczą o tym wyniki Realu Madryt oraz statystyki galicyjskiego bramkarza.  Portugalczyka nie ma już jednak na Santiago Bernabeu. Między słupkami nie ma również Diego Lopeza, a Iker Casillas powrócił w końcu do bramki Królewskich. Wydawać się może, że został wygranym, a pogłoski o upadku żywej legendy Realu Madryt są zbyt wczesne. Obserwując jednak obecną grę i formę kapitana Królewskich należy chyba mówić o pyrrusowym zwycięstwie. Casillas coraz częściej, przy okazji porażki Los Blancos lub reprezentacji Hiszpanii, wymieniany jest wśród tych, którzy ponoszą winę za niekorzystny wynik. Jego błędy są tak rażące, że powodują po pierwsze, utratę gola, a po drugie nie przystoją takiej legendzie jaką jest San Iker.

Kupno Keylora Navasa daje pewnego rodzaju spokój w szatni Los Blancos, gdzie od razu wiadomo, kto jest bramkarzem numer jeden. W przypadku pozostania Diego Lopeza na Santiago Bernabeu sytuacja nie byłaby tak klarowna. Kupując golkipera Levante władze Realu wiedziały, że Kostarykanin nie wypowie otwartej walki Casillasowi, a jedynie dyplomatycznie będzie mówił o rywalizacji z Ikerem o pozycję numer jeden w bramce. Koło ratunkowe w postaci Navasa może być jednak potrzebne. W obliczu kolejnych błędów, które mogą rzutować na wyniki Królewskich miarka kapitana Królewskich może się przebrać, a wtedy Kostarykanin będzie musiał udowodnić swoją przydatność w szeregach klubu ze stolicy Hiszpanii.

Jeśli Casillas ponownie przegra walkę o pozycję numer jeden w bramce, to diagnoza będzie prosta: To już koniec. Iker będzie miał do wyboru nagłą śmierć odchodząc zagranicę lub umrzeć śmiercią naturalną w tylnich rzędach ławki rezerwowych Realu Madryt stając się solidnym zmiennikiem dla nowego numeru jeden Królewskich.
Podobnie w reprezentacji Hiszpanii, na potknięcie Casillasa czyha już David De Gea. Trudno jednak oczekiwać, że obecny kapitan La Roja zostanie bramkarzem numer dwa ekipy Vicente del Bosque, a bardziej prawdopodobną opcją wydaje się, że pożegnanie z reprezentacją na dobre.

Pomnik Ikera Casillasa kruszeje samoistnie, ale przy dewastacji cokołu swoją rękę przykładają również kibice Realu Madryt i reprezentacji Hiszpanii. Ci sami, którzy oklaskiwali hiszpańskiego kapitana za genialne parady, dziękowali mu za fantastyczne mecze, świętowali z nim kolejne sukcesy i podnosili jego rękami kolejne trofea na przestrzeni wielu ostatnich lat, dziś gwiżdżą na niego. Dziś San Iker, jak to określa hiszpańska prasa, jest upadłym aniołem, a ze świętego fani Realu i reprezentacji La Roja uczynili sobie kozła ofiarnego. Krytyka za słabe występy jest oczywiście zasadna, ale szacunek dla piłkarza, który w swojej karierze zdobył wszystko co było do zdobycia również.

Głęboko jednak wierzę, że za kilka lat, gdy parady Ikera Casillasa będzie można oglądać jedynie z materiałów archiwalnych, w Madrycie powiedzą niczym w wierszu Horacego „Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu”. Wierzę, że kiedy hiszpański golkiper pożegna się z Realem, to pozostanie w sercach Madridismo jako ten wyjątkowy, święty, genialny, a jego pomnik, mimo kilku zniszczonych elementów zostanie odrestaurowany w pamięci kibiców.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz