FB twitter kontakt

„Mój jest ten kawałek podłogi…”

Ostatnio nieźle się uśmiałem, kiedy po meczu z Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów Arsene Wenger powiedział, że Arsenal w tym sezonie osiągnie sukces. Kiedy moje rozbawienie ustało zacząłem się zastanawiać, który to już raz francuski szkoleniowiec próbuje sprzedać kibicom tę samą bajkę. Choć może to nie fanów, lecz właśnie siebie próbuje oszukać menadżer Kanonierów.

Zdobyty Puchar Ligi w ubiegłym sezonie zatrzymał na chwilę falę krytyki skierowaną w stronę Arsene’a Wengera. Mimo to, gloria chwały Francuza trwała naprawdę krótko, gdyż obecnie klub z Londynu notuje najgorszy sezon ligowy od 32 lat, a negatywne komentarze skierowane w stronę bossa Kanonierów i jego zespołu coraz częściej można usłyszeć na Emirates Stadium.

Arsene Wenger ma swoje zasady, którym wierny jest od lat. Główna z nich brzmi – graj piękną piłkę. Bardzo to szlachetne, że francuski szkoleniowiec chce cieszyć oko swoich kibiców. Zapewne to zbyt wielkie uogólnienie z mojej strony, ale gra Arsenalu kojarzy mi się głównie z wymienianiem setek podań i strzałami oddawanymi dopiero po wejściu w pole bramkowe przeciwnika. Odnoszę wrażenie, że uderzenia zza pola karnego, czy też podania ze swojej połowy od razu do wysuniętego napastnika karane są u Arsene’a Wengera kilkoma kółkami biegu wokół Emirates. Francuzowi nie można zarzucić, że jego zespół gra brzydko, to fakt. Koronkowe akcje, zmysłowe podania, to cieszy oko, ale co z tego wynika dla kibica Arsenalu?

Kiedy sięgnę pamięcią do czasów Vieiry, Ljungberga, Henry’ego i spółki to przed oczami mam Arsenal grający piłkę niezwykle dynamiczną, szybką, w której szczypta talentu tych wspaniałych zawodników mieszała się z typową dla Premier League walecznością. Obecnie Kanonierzy stali się nieudolną kopią Barcelony, gdyż mimo opanowania, w pewien sposób, podobnego stylu gry piłką, zawodnikom z Londynu brakuje tego najważniejszego – sukcesów. Katalońska tiki-taka powoli odchodzi w zapomnienie nawet w grze obecnego wicemistrza Hiszpanii, ale Arsene Wenger dalej upiera się przy swoim i stara się kultywować podobny sposób gry. Francuz od kilku lat ciągle jest w tym samym miejscu. Tak jak obecnie Arsenal, który nie różni się dla mnie niczym w stosunku do tego sprzed dwóch, trzech, czterech lat…

Żeby odnosić sukcesy trzeba mieć również zawodników spełniających odpowiednie kryteria. Kiedy patrzę na kadrę Kanonierów widzę Ozila, który formę zostawił na Santiago Bernabeu, Jacka Wilshere’a, którego zamiast na murawie częściej widuję na liście kontuzjowanych, Oliviera Girouda, którego ktoś kiedyś oszukał, że stanie się wielkim napastnikiem, doświadczonych Rosickiego i Flaminiego, którzy swoje najlepsze lata mają już za sobą, czy też Walcotta i Diaby’ego, którzy podobno grali kiedyś w Arsenalu. Jeszcze większym fenomenem jest dla mnie Mikel Arteta, który jest piłkarzem naprawdę dobrym i niezłym rozgrywającym, ale na poziomie angielskiego średniaka [czyt. Evertonu], a nie zespołu, którego menadżer co roku zapowiada walkę o mistrzostwo. W składzie Arsenalu dostrzegam jeszcze kilka innych dziwności typu Frimpong, Sanogo, czy też Miyaichi. Czy to są zawodnicy, którzy są w stanie walczyć o tytuł? Przesadzam? To zastanówcie się teraz, który z wymienionych zawodników powąchałby murawę w zespole The Invincibles, czyli wtedy, kiedy Arsenal ostatni raz zdobywał Mistrzostwo Anglii?

Na całe szczęście dla fanów Kanonierów na Emitares Stadium są jeszcze tacy piłkarze jak Ramsey, Oxlade-Chamberlain, czy też nowo zakupieni Chambers i Welbeck. Choć z drugiej strony pojawia się pytanie – jak długo pozostaną jeszcze w Londynie? Wisienka na torcie Wengera to jednak Alexis Sanchez, który ostatnio jest jedynym pozytywem w zespole trzynastokrotnego Mistrza Anglii. Jeśli już mowa o Chilijczyku, to trzeba pochwalić francuskiego szkoleniowca właśnie za zakupy ostatniego lata. Drugi rok z rzędu Wenger sięgnął głęboko do portfela kupując zawodnika z piłkarskiego topu, lecz jak wiemy jedna jaskółka wiosny nie czyni.

Poza walką o czołową czwórkę Premier League Kanonierzy walczą również o rekord Guinessa w ilości urazów w jednym zespole podczas sezonu. Obecnie lekarze z Emirates Stadium mają pełne ręce roboty lecząc aż jedenastu swoich zawodników. Plaga kontuzji nie jest czymś niespotykanym w londyńskiej ekipie. Co roku słyszę narzekania Wengera, który skarży się na nieobecność z powodu urazu, któregoś ze swoich kluczowych zawodników. Czy to pech? Zaraza? A może sposób treningu, złe przygotowanie fizyczne, błędna dieta, słabe monitorowanie organizmu piłkarzy są częściami składowymi tego pecha?

Mimo wszystko Arsene Wenger nie uznaje krytyki. Ostatnio coraz częściej, w obliczu negatywnych głosów, staje się arogancki. Francuz czuje się pechowcem, którego drużyna po pięknej grze znów gubi punkty, a on wystawia do składu zawodników, których gloryfikuje do miana najlepszych piłkarzy świata. Na całe szczęście odgrzewany kotlet w stylu „to jeszcze młodzi chłopcy” nie sprzedaje się już dobrze w ustach Wengera. Arsenal to kawałek podłogi Wengera i w jego mniemaniu nikt nie będzie mu mówił, co ma robić. Boję się jednak, że zanim w Londynie obudza się z tego letargu, to Kanonierom bliżej będzie do angielskich średniaków, aniżeli do czołowej czwórki ligi. Mam jednak nadzieję, że wspomniane kilka metrów kwadratowych zostanie wystawione na sprzedaż już niebawem komuś, kto przywróci dawny blask Arsenalowi. Może to czas na pana z Dortmundu?

1 komentarz: